Zapytacie, po co zatem to całe suszenie pestek z dyni? To ja Wam powiem. Dla mnie najważniejsza w suszeniu pestek jest wspólna zabawa z dziećmi. Wołam je, przybiegają, dzielnie łapią za łyżki i starają się usunąć cały miąższ z pestkami. Potem zaczyna się najlepsze – płukanie pestek. Naprawdę są tak śliskie, że z łatwością uciekają z dziecięcych rączek. Rączki oczywiście próbują żadnej nie wypuścić, a jak już wypuszczą, to czym prędzej złapać. Niezła gimnastyka dla paluszków zerówkowicza, zresztą dla starszego synka też. Jest przy tym dużo śmiechu i bałaganu też. Reszta to pestka.
A w tej pestce mnóstwo witamin i minerałów (między innymi selen, potas i cynk), nienasyconych kwasów tłuszczowych i steroli. To chyba całkiem sporo prozdrowotnych powodów, żeby ich nie wyrzucać?
Po wysuszeniu na pestkach z dyni robi się taka sucha przeźroczysta łuska, najlepiej pozbyć się jej jeszcze przed tym, zanim dzieci zaczną pestki jeść, bo będą fruwać po całym domu. Jeden z genialniejszych pomysłów na to, jaki znalazłam w internecie, to wyjść na dwór z miską z pestkami w wietrzny dzień, mieszać energicznie w tej misce ręką i pozwalać, aby wiatr zajął się tymi łuskami.
A z dyni oczywiście najlepiej przygotować pyszną zupę:
zupa z dyni z krewetkami
pikantna zupa z dyni z prażonymi migdałami
śniadaniowa zupa mleczna z dyni
Autor: Agata