Dziś zorganizowaliśmy, pierwsze w tym roku, gotowanie na świeżym powietrzu, które po prostu uwielbiam. Inauguracja sezonu najczęściej zaczyna się wiosną, kiedy przychodzą pierwsze ciepłe dni, kończące się wciąż chłodnymi wieczorami. Właśnie do takich rześkich wieczorów idealnie pasuje kociołek (węg. bogrács, co oznacza kociołek, a także zupę w nim przygotowaną) z wesoło bulgoczącą na ogniu węgierską zupą gulaszową. Grill jest dobry na duszne letnie wieczory. Na te wiosenne zdecydowanie polecam gorący kociołek, chociaż tak naprawdę czasem z jego skonsumowaniem nie można zwlekać do zmierzchu. Po prostu nie da się opanować apetytu.
W tym roku maj wcale nie zaczął się upałami, ale tym lepiej dla mojej
zupy gulaszowej. W mojej wersji, trochę węgierskiej, trochę nie, znalazła się wołowina, boczek, papryka, cebula, ziemniaki, pomidory i czerwone wino. Zupa ma właściwie konsystencję naszego tradycyjnego gulaszu i jest bardzo pikantna. Z pewnością w bardziej gorące dni można nieco się pohamować z papryczką chili i nie robić zupy tak gęstej, chociaż moim zdaniem to, że jest gęsta i pikantna, to jej niezaprzeczalne atuty. Ziemniaki gotowały się w kociołku ponad godzinę, a mimo to, dzięki dodatkowi wina, pozostały zwarte i lekko twarde. W wersji bez wina dodaję je do kociołka na 15 minut przed końcem gotowania.
Gotowanie bogracza w kociołku nad ogniem ma swój urok, ale zupę można z powodzeniem ugotować w domu. Dobrze, żeby gotowała się powoli na wolnym ogniu pod przykryciem. Najlepiej podawać ją na drugi dzień, bo z każdym podgrzaniem zyskuje na smaku, chociaż od samego początku go nie brakuje.
Komentarze 0