Pochodząc z rodziny polsko-francuskiej i mieszkając we Francji, obchodziliśmy mieszane tradycje, ale z silniejszymi wpływami francuskimi. Musicie wiedzieć, że we Francji nie celebruje się Wielkiego Czwartku, Wielkiego Piątku i Lanego Poniedziałku, tylko sam niedzielny obiad.
Najczęściej jada się na nim jagnięcinę pieczoną według różnych przepisów. Najbardziej pracochłonny jest udziec jagnięcy. Piecze się go aż 7 godzin! Mięso, które po takim czasie pieczenia dosłownie się rozpływa, jemy łyżką. Pychotka!
Czasem dzięki babci, która wysyłała nam do Francji polskie produkty autokarem, mieliśmy na wielkanocnym stole prawdziwą święconkę: różne kiełbaski i wędliny, a także chrzan i jajka na twardo. Zdarzało się, że mama przygotowywała tradycyjne polskie zupy wielkanocne: barszcz biały lub żurek. Najbardziej jednak we francuskiej tradycji obchodzenia tych świąt nam, dzieciom, podobało się co innego: szukanie w ogrodzie czekoladowych zajączków i jajek.
Tata zawsze instruował mnie i braci, żebyśmy czekali, aż usłyszymy dzwonki z Watykanu, które, według legendy, zwiastowały spadanie czekoladek z „nieba”. Więc gdy tylko rozlegał się dźwięk dzwonków, biegliśmy jak szaleni do ogrodu, by szukać czekoladowych figurek. We Francji ta tradycja jest nadal bardzo żywa i zdarza się nawet, że poszukiwania czekolady dla dzieci organizowane są w miejskich parkach rozmiarów Łazienek Królewskich w Warszawie. Wyobraź sobie, jaka to frajda!
Jeśli chodzi o tradycyjne desery, nie pamiętam ich wiele, ale z pewnością na naszym stole królował mazurek. Taki prosty, czyli kruchy spód smarowany konfiturą od babci.
W moim przepisie wykorzystałem gorzką czekoladę, której jestem wielkim fanem, a dekoracje są nieco bardziej „nowoczesne” i bardzo smaczne. Spróbuj i daj znać, czy posmakował rodzinie.