Ferie spędzamy w stajni Iskra pod Malborkiem. Daleko od domu, za to w bardzo domowej atmosferze. Po drodze do koników zatrzymaliśmy się na kilka dni u mojej cioci w Poznaniu, tej samej, która przysłała mi zakwas na najpyszniejszy na świecie chleb, o którym pisałam tutaj. Już wtedy, choć kilkaset kilometrów od celu podróży, czas ruszył z kopyta. Dzieci wyhasały się z kuzynkami, odwiedziły poznańskie koziołki (mnie też zachwycił i ucieszył widok Koziołków, bo wieki całe ich nie widziałam, zresztą to samo odczuwał chyba cały tłum turystów, bo kiedy po dwunastu uderzeniach zegara otworzyły się drzwiczki, po całym placu przed ratuszem rozległo się przeciągłe „oooooooooooo”, które, gdyby właśnie nie to „ooooooooooo”, można by było nazwać niemym zachwytem), objadły się lodami w kameralnej restauracji przytulonej do jednej z kamieniczek w Rynku i …jajkami od kur, które hoduje mój wujek.
No tak, z tymi kurami to był obłęd. Dzieci kilka razy dziennie chodziły z wujkiem do kur na karmienie i pojenie (moje młodsze dziecko tak się spieszyło, że aż upadło z konewką i po wodę trzeba było pójść drugi raz), doglądały kury, która niosła jajka. Starszy synek właściwie cały czas odżywiał się jajkami, tak mu posmakowały. A on zna się na rzeczy, na co dzień przecież zajada ekologiczne jajka od zielononóżek kuropatwianych, a te są naprawdę przepyszne.
No tak, z tymi kurami to był obłęd. Dzieci kilka razy dziennie chodziły z wujkiem do kur na karmienie i pojenie (moje młodsze dziecko tak się spieszyło, że aż upadło z konewką i po wodę trzeba było pójść drugi raz), doglądały kury, która niosła jajka. Starszy synek właściwie cały czas odżywiał się jajkami, tak mu posmakowały. A on zna się na rzeczy, na co dzień przecież zajada ekologiczne jajka od zielononóżek kuropatwianych, a te są naprawdę przepyszne.
Szczęśliwie o formę wszystkich nas dobrze dba Pani Gosia, kucharka z prawdziwego zdarzenia i nasza gospodyni, pani Kasia, która nie tylko czuwa nad wszystkim (wiadomo, pańskie oko konia tuczy), ale także z warsztatów kulinarnych przywozi co rusz nowe pomysły, które potem wcielane są w kuchni w iskrowe życie.
Pobyt w stajni Iskra to nie tylko końska dawka ciężkiej pracy, ale także ruchu, świeżego powietrza, zabawy i przyjaźni. Grafik jest tak napięty, że nie ma czasu na marudzenie i nudę. Kiedy dzieci nie siedzą w stajni lub w siodle, zawsze robią coś ciekawego. Z panią Gosią, która jest tutaj wychowawczynią, tworzą z warzyw i słomy figurki koników, grają w końskie kalambury, rozprawiają o galopkach, skokach przez przeszkody, zdobywają wiedzę praktyczną i teoretyczną, potrzebną każdemu mniej i bardziej zaawansowanemu jeźdźcowi. I zamęczają panią Hanię, instruktorkę, na hali, maneżu lub w terenie. Wszystko kręci się tutaj wokół koni. Nie ma lepszego miejsca, w którym moglibyśmy spędzić ferie tak ciekawie i miło.
Wszystko co dobre, szybko się kończy, ferie już na finiszu. W poniedziałek, wiadomo, szkoła i powrót do naszego świata, w którym, na całe szczęście, koni i kucyków też nie brakuje.
Autor: Agata